Jestem antykomunistą - Ryszard Bugajski
Aktualności
Wtorek, 04. Sierpień 2009 00:00

Postać Ryszarda Bugajskiego zafascynowała dziennikarza „Głosu Dwubrzeża” Macka Drobinę. Po jednej z festiwalowych projekcji namówił reżysera na rozmowę.

Maciej Drobina: Książka opowiadająca o kulisach „Przesłuchania” wyjdzie już niebawem. Czego można będzie się z niej dowiedzieć?
Ryszard Bugajski: Wyszedłem od pytań widzów. Młodzi przeważnie pytają, jak to w ogóle możliwe, że tak antykomunistyczny film powstał w czasach komunizmu. Tłumaczę, jak były w wówczas zorganizowane zespoły filmowe,  jak wyglądał proces zatwierdzania scenariuszy. W wypadku tego filmu wszystko było jeszcze 100 razy bardziej skomplikowane. Poza tym chciałem pokazać, jak przychodziły mi do głowy pomysły, dlaczego się tym w ogóle zainteresowałem. Po spotkaniach w łódzkim kinie „Charlie” i rozmowach z widzami, książkę napisałem w półtora miesiąca. Treść miałem już w zasadzie poukładaną w głowie. Dlaczego to ja zrobiłem ten film, a nie jakiś mój kolega reżyser? Mam to chyba w genach. W gruncie rzeczy byłem naczelnym antykomunistą tamtych czasów. Wyszedłem na zderzenie czołowe z tamtym systemem. Mówiłem otwarcie: „Jestem antykomunistą, ja nie chcę tego, uważam że cały stan wojenny to jest zbrodnia”.  Pomyślałem o historii rodziny. Jeden z pradziadów oraz dziadek od strony matki brali udział w Powstaniu Listopadowym w 1831. Za to, ten pierwszy został zesłany na Syberię, drugi stracił rękę. Z kolei od strony mojego ojca, dziadek mój był w organizacji rewolucyjnej PPS, razem z marszałkiem Józefem Piłsudskim, wysadzali pociągi. Mój ojciec z kolei od dziecka był w PPS-ie. Bronił Warszawy w 1939 roku, za co dostał Virtuti Militari. Został też dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych za udział w Powstaniu Warszawskim. To gdzieś w mojej rodzinie tkwiło, jakaś taka walka. Niegodzenie się na to, co jest. Inni w tym czasie spokojnie zjadali czy piekli chleb, co jest oczywiście bardzo potrzebne, ale w mojej rodzinie zawsze wszyscy z czymś walczyli. Jakoś się to przeniosło na mnie. Na szczęście nie musiałem walczyć z bronią w ręku.
MD: Z powodu filmu „Przesłuchanie” stracił  Pan możliwość pracy reżyserskiej w Polsce. Wyemigrował Pan do Kanady, gdzie m.in. reżyserował Pan seriale. Po powrocie do kraju realizował Pan również nasze rodzime produkcje. Jakie jest Pana spojrzenie na rynek seriali w Polsce? Czy jest szansa, że nasze seriale kiedyś dogonią poziomem seriale amerykańskie?
RB:  Jest chyba oczywiste, że żeby zrobić coś porządnego w kinie czy w telewizji, trzeba pieniędzy. Ludzie spoza branży są bardzo zdziwieni, gdy im się mówi, że zwykły film fabularny kosztuje 5 czy 6 milionów złotych. W amerykańskie seriale wkłada się jeszcze więcej pieniędzy. Są robione z rozmachem podobnym do filmów pełnometrażowych. Tam się nie mówi, że skoro robimy do telewizji, to trzeba środki ograniczać. Robiłem tam takie seriale, że było to właściwie dla mnie rodzajem nobilitacji. Na przykład sławny serial  „Alfred Hitchcock Presents”. To był dla mnie zaszczyt, że w ogóle zrobiłem parę odcinków, takie pasowanie na zawodowca, praca z profesjonalną ekipą. Inny przykład to  „The Twilight Zone”, też bardzo znany serial, który stworzył właściwie nowy gatunek, styl.
Istotne jest również to, że w naszym kraju nie robi się czegoś takiego, jak „mini series”, czyli określonej ilości odcinków. W Ameryce powstaje tego wiele. Dla przykładu historia wojny secesyjnej. Ustala się 30 odcinków,  początek i koniec. Jest logiczna akcja, losy ludzi, których obserwujemy z odcinka na odcinek, ale zmierza to do jakiegoś końca. Natomiast w Polsce robi się tak zwane „tasiemce”, które nie mają końca. To bardzo niszczy dramaturgię. Sami ludzie, którzy to piszą, nie wiedzą w pewnym momencie, co z tym dalej zrobić. Nie mogą takiego bohatera zabić, bo coś tam jeszcze ma do zagrania. Nie można tu rozczarowywać widza, który przywiązał się do postaci. To po prostu mordowanie istoty rzeczy. Nie lubię tego, nie chcę tego robić. W Polsce udało mi się zrealizować tylko jedno „mini series”, którego od początku do końca byłem reżyserem i współscenarzystą, „Tak czy nie”. To był w zasadzie kryminalny serial, Bogusław Linda i Krzysztof Kolberger tam grali. A z takich tasiemców polskich… Robiłem kilka odcinków „Na Wspólnej” jeszcze na samym początku, ale zrezygnowałem dość szybko, bo to zupełnie inny rodzaj pracy, niż przy filmie. Producenci oczekują od reżysera, że będzie pracował w sposób powierzchowny.  O jakości nikt nie mówi. Ważne, żeby było. Jak ja mówię: „No dobrze, ale to jest słabo oświetlone, ten plan mi nie odpowiada, trzeba nad tym popracować”, to oni mówią „Nie, nie, nie, nie ma czasu, niech będzie jak jest”. Na to się nie mogę godzić. Co prawda nawet w Ameryce producent jest ważniejszy niż reżyser, dyktuje warunki, ale tam nie jest jakąś hieną, która się rzuca na byle padlinę, byleby tylko coś powstało. Tam dba się o poziom. Oczywiście, jeśli reżyser przeciwstawia się koncepcji producenta – zostaje zwolniony. To jest jasne. Ale jeżeli reżyser dąży do jakości, chce coś zrobić dobrze, no to się to szanuje. Natomiast w Polsce nie ma takiego stosunku . Tu się liczy wyłącznie szybkość. Jeśli coś się robi szybko i nie obraża się gwiazd, to producent jest szczęśliwy.
MD: Hasło Festiwalu brzmi „Świat zwariował”. Dlaczego świat zwariował?
RB: Nie możemy założyć, że świat zwariował. Świat zawsze był wariacki. Choćby średniowiecze było dla mnie fenomenem wariackim w historii ludzkości. Nie mam wrażenia, że świat jest bardziej wariacki niż dwadzieścia lat temu. Pewne rzeczy stały się nawet normalniejsze. Chociażby Polska w okresie PRL-u, to była właściwie paranoja. To było zresztą najczęściej używane słowo. Czuło się presję władzy, cenzury, że właściwe każdy się dziwił: dlaczego tak jest? Czy nie może być jak w normalnym kraju? Wiec teraz przynajmniej to jest normalniejsze. Nie można negować, że dzieją się różne niepokojące i negatywne zjawiska,  ale tak jest od zawsze i będzie zawsze. Ludzka natura nie ulega zmianie. Marks myślał inaczej, że ludzką naturę da się zmienić i dzięki temu powstał komunizm. Oczywiście komunizm jest wbrew ludzkiej naturze. Oni o tym wiedzieli, że trzeba ludzką naturę zmienić, żeby zbudować komunizm. W związku z tym stworzono CzeKę, NKWD a potem KGB, które zajmowały się zmienianiem ludzkiej natury w obozach na Kołymie, czy wyrębie lasu za kołem podbiegunowym. Ale, jak się okazało, skutków trwałych w ogóle to nie miało. Więc uważam, że nie da się zmienić ludzkiej natury. Ludzie są tak zbudowani, mamy pewne cechy, pewnie ewolucja jakaś tam jest, ale systemu nieludzkiego jakim jest komunizm nie da się narzucić.
Rozmawiał Maciej Drobina

Książka „Jak powstało Przesłuchanie” pojawi się w księgarniach na początku przyszłego roku.
 
© Copyright 2009 Festiwal Filmu i Sztuki DWA BRZEGI Kazimierz Dolny-Janowiec n/Wisłą 2008 - Dyrektor artystyczny Grażyna Torbicka. All rights reserved.
Foto - Agencja TRIADA Katarzyna Rainka oraz Tomasz Stokowski. Projekt - Bartosz Rabiej. Nazwa Festiwalu - Miroslaw Olszówka. Strona by Sara Kozińska.