Leo Kantor: "Nie mam powodów do płaczu" |
Aktualności | |||
Czwartek, 06. Sierpień 2009 11:21 | |||
Na Festiwalu pokazał spektakl dokumentalny „Wyjechać ze skrzypcami”. Leo Kantor: Moje przedstawienie jest właśnie o wariackim świecie. O świecie, który nie tylko zwariował, ale jest głęboko, wariacko zakręcony. Spektakl opowiada o zagładzie drugiej wojny światowej, ale nie tylko - o Marcu '68, również o współczesności. Punktem centralnym przedstawienia było pytanie: jaki jest świat? Jeśli świat krzywdzi ludzi, a niewątpliwie codziennie krzywdzi, jeśli nie ma w nim szacunku dla inności, dla ludzi ułomnych, biednych, chorych, Żydów, Romów, jeśli świat jest właśnie taki, a jest taki do dzisiaj, to jest to świat nienormalny. A jeśli nie jest normalny, to można powiedzieć, że jest zwariowany. Oczywiście są różne elementy wariactwa. Można zwariować na wesoło - zagrać sambę i takie tam - ale to jest wariactwo pozytywne, kreatywne. "Crazy" jest bardzo fajne dla artystów. Pewne wariacje są dopuszczalne i muszą być akceptowane w każdym wymiarze - artystycznym i moralnym. KŻ: Uprzedził pan moje następne pytanie, bo właśnie chciałem zapytać o pozytywne przejawy zwariowania... LK: Pewnie, że takie istnieją! Wszystko nie może być przecież normalne, bo to będzie faszyzm. Jeśli wszystko jest poukładane, równe, złożone w kostkę, wszystko pod linijkę, jak druty obozów koncentracyjnych, jak baraki w Auschwitz, tak sztywno równiutko, to jesteśmy na prostej drodze do faszyzmu. KŻ: Pytanie o to, czy świat zwariował, zadałem właśnie na początku dlatego, że należy pan do pokolenia Marca '68 - pokolenia, którego przekonanie, że tak właśnie jest, może być bardzo silne. W jednym z wywiadów powiedział Pan, że "rany po wypędzeniu nie zabliźniają się nigdy". Czy te dwadzieścia lat, które minęły od '89 roku, od kiedy znowu przyjeżdża pan do Polski, coś zmieniły - czy rany zaczynają się już zabliźniać czy jest to proces, który nigdy nie nastąpi? LK: Ja nie chcę powiedzieć, że Marzec '68 był bardzo brutalnym aktem przemocy, bo pamiętamy, że po '68 roku zdarzyło sie w Polsce dużo rzeczy strasznych - rozpoczęły strajki w 1970 roku, stany wyjątkowe, zaczęto ludzi katować i zabijać. To była jednak sprawa, która nigdy w historii współczesnej cywilizacji nie miała miejsca - dwadzieścia lat po zagładzie Żydów, ktoś wymyśla taki numer, że są oni wrogim elementem i trzeba ich zmusić do wyjazdu. Po polsku jest na to bardzo dobre słowo: odżydzanie. Chciano odżydzić kraj, w którym kiedyś było 3,5 miliona Żydów. W '68 roku było już ich 20 tysięcy, teraz tylko 1000-1500. Przyzna Pan, że to jest brutalne. Czy rana się zabliźni? Ze mną jest okay, spotyka mnie tu zawsze niesamowicie dużo dobra, empatii ze wszystkich stron. Nie mam powodu do płaczu. Większość mojej generacji postawiła jednak grubą kreskę - przyjadą do Polski, pójdą do teatru, zobaczą kino, kupią książkę i... wyjadą. To nie jest już ich bajka. Oni są już Amerykanami, Szwedami czy Duńczykami. Ze mną jest sprawa nieco inna - moja matka jest pochowana tutaj, w Polsce, na Cmentarzu Żydowskim we Wrocławiu. Ale gdyby ona nie została na tej ziemi po 1968 roku, to ja prawdopodobnie też bym tu nie przyjeżdżał. Ale ona tu jest i to mnie tak ciągnie z powrotem. KŻ: Właśnie między innymi w kontekście dramatycznej zmiany liczebności Żydów w Polsce, Norman Davis zauważył kiedyś, że Polska jest jednym ze sztucznie najbardziej jednolitych narodowościowo krajów w obecnym świecie. Jak te zaplanowane działania władzy na społeczeństwie wpływają pana zdaniem na samo społeczeństwo dzisiejszej Polski?
Artykuł pochodzi z bezpłatnego periodyku Festiwalu Filmu i Sztuki DWA BRZEGI "Głos Dwubrzeża" nr 6
|